top of page
Zdjęcie autoraWagabunda na Azjatyckim Tripie

Bajkowy dzień i muzeum Arkadego Fiedlera

Zaktualizowano: 9 kwi 2021

To był jeden z tych dni kiedy czułem się jak w bajce... animowanej. Takiej męczącej kreskówce Walta Disneya z lat 30-tych, gdy na głowę Donaldowi spada podkowa, kowadło i fortepian na raz. Odebrałem telefon z przekazem, którego nie za bardzo miałem ochotę słuchać, a treści przekazu przyjmować do wiadomości. O ile siedzisz w swojej pracy w biurze, możesz wyjść na pauzę i wrócić, gdy zejdzie ciśnienie. Gdy prowadzisz grupę, jest dość ciężko powiedzieć klientom - poczekajcie pół godziny, muszę zaczerpnąć powietrza - zwłaszcza gdy wstęp do zwiedzanego obiektu jest ustalony na konkretną godzinę, a potem przepada. Dzień też taki słotny, dżdżysty, wietrzny i ogólnie szarobury. To też nie pomagało. Wdech, wydech i tyle na razie wystarczy. Jedziemy dalej. Bezmyślnie. Później będzie czas na re-re-re; retrospekcję, refleksję, respirację.

Zamek w Kórniku - cud miód. Ma coś z Taj Mahal. Widziałem go lata całe temu. Zmieniły się fundusze, odrestaurowano go, a i moja percepcja dużo już dojrzalsza pozwalała docenić rzemiosło. Rogalin - poezja i przepych jakich próżno szukać w wielu innych zabytkach tego typu. Dopiero jednak tak niepozorny dom-muzeum Arkadego Fiedlera okazał się tymczasowym panaceum na ciężar chwili. Gdzieś wciśnięty w wąską alejkę mieściny, o której nikt nigdy nie słyszał, czaił się ten przedziwny byt. Niby muzeum, a człowiek czuje się jak w we własnych czterech ścianach. Już samo wejście, niczym rozłożone ramiona pełne złotych niezagrabionych liści witało wymownie, przypominało kim jestem i gdzie przynależę. W odróżnieniu, od Kórnika i Rogalina, tu nie widać żadnych grantów, dofinansowań, przepychu. Nie zbudowało go ministerstwo, nie dotknęli szarzy ludzie w płaszczach wycięci z TV. To co jest to obfitość pasji. W dworku czai się coś przytulnego, jest niedopowiedzenie, w końcu jakaś tajemnica. Ten smętny, deszczowy wieczór, niepoprawnie kontrastuje z posągiem ludów Rapanui i zziębłym bananowcem przywleczonym z Chin. Bananowiec wygrywa. Ledwo. Biedny, postrzępiony, wyblakły, ale trwa. I jeszcze ten erotyk o forsycji. Odnoszę wrażenie, że ten dom to wcale nie jest muzeum. To żywy pomnik postawiony wszystkim podróżnikom, nomadom, wagabundom. Ludziom kurzu drogi i zaklętych rewirów, których myśli ulotne zasypał piasek, a Fiedler post mortem mówi "hej, a pamiętasz to..." i wtedy wiatr dramatycznie porywa piasek, a ty zakładasz wygodne buty, kapelusz, plecak i robisz to znowu... #arkadyfiedler #puszczykowo #wagabundatravel #azjatyckitrip



pisał: Paweł Azjatycki

95 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page